Internetowa TV to nie tylko amatorszczyzna
Mój ulubiony przykład: Leo Laporte i jego Twit TV. Samodzielnie stworzona telewizja na bazie podcastów które prowadził Leo. Niedawno przenieśli się do nowego, samodzielnie sfinansowanego studia (o kryptonimie TWiT Brick House). Studio wyposażone jest w miejsce dla publiczności, studio motion capture i wiele innych bajerów.
Wreszcie gdy oglądam Twit na telewizorze w salonie (poprzez media streamer WDTV Live), rodzina nie odróżnia tego od “zwykłej” telewizji.
Gdy widzę wiele polskich projektów, będących regularną produkcją telewizyjną publikowaną tylko w Internecie, naprawdę dostrzegam treści dużej jakości, coraz lepiej zrealizowane, i nie odbiegające od produkcji zagranicznych. Nie będę tutaj podawał przykładów, ale spodziewajcie się osobnego wpisu o polskich internetowych kanałach.
Tańcowały dwa cymbały
Ostatnio wiele osób obszernie krytykuje i dyskutuje przesłanie tzw. filmu promującego polską prezydencję w Europie. Zaiste film to niejasny, a w najlepszym razie mający wątpliwe przesłanie: “furda tam z kryzysem i Grecją, zatańczmy sobie”. Ot, coś jak w bajce La Fontaine’a:
“Cóżeś porabiał przez lato,
Gdy żebrzesz w zimowej porze?”
“Śpiewałem sobie.” — “Więc za to
Tańcujże teraz, niebożę!”
Dla mnie był to pretekst to przypomnienia sobie, jak dalece nie rozumiem tego fenomenu fascynacji tańcem i tańczącymi jakiej oddają się szerokie masy. Fascynacja ta trwa już tak długo i nic nie wskazuje aby miała się zakończyć. I mówiąć długo, wcale nie mam na myśli “od czasu pierwszej edycji You can dance”. Przypomnijcie sobie np. książkę Horacego McCoya z 1935 roku “Czyż nie dobija się koni”. Co znajdujemy w tej książce? Niespełnionych celebrities, którzy licząc na karierę w filmie, uczestniczą do upadłego w konkursach tańcowania ku uciesze gawiedzi. Przypomina Wam to coś?
OK, rozumiem, taniec może być przyjemny i satysfakcjonujący estetycznie. Ale żeby uznawać ludzi pląsających do rytmu jako szczególnie utalentowanych, godnych uwagi, i spodziewać się od nich porad “co robić, jak żyć” to już lekka przesada.
Pamiętam moje zaskoczenie gdy widziałem po raz pierwszy jeden z tzw. talent shows – takich do których zgłaszają się ludzie którzy, jak to mówią, mają jakieś talenty. I uwierzcie mi, naprawdę myślałem że choć niektóre z nich będą polegały na umiejętnościach intelektualnych, lub szerokiej wiedzy. Za każdym razem gdy wychodził ktoś na scenę, liczyłem, że zaprezentuje np. umiejętność liczenia w pamięci lub coś w tym stylu. Taki byłem naiwny.
Niestety, każdy i każda z nich zaraz zaczynał (zaczynała) pląsać…